Forum "Turystycznie" - najciekawsze forum turystyczne w sieci! Już od prawie 14 lat!

gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Ciekawe miejsca na świecie.
Awatar użytkownika
amber
User
Posty: 789
Rejestracja: 20 paź 2011, o 21:26
Lokalizacja: Bieszczady

gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: amber » 21 paź 2011, o 14:01

"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj."

Rok temu przeczytałam ten cytat gdzieś przypadkiem. Była to książka kobiety, która przejechała cały świat na stopa. Pomyślałam wtedy sobie – ta kobieta jest wspaniała… mieć trochę odwagi i wyjechać. Stwierdziłam wówczas – nie ma rzeczy niemożliwych – wystarczy chcieć…

Ta świadomośc we mnie dorastała. Oczywiście podróżowałam na stopa ale to były niewielkie odległości. Było tak, aż do tych wakacji. Siedząc sobie gdzieś w Wali (akurat byłam w górach )– postanowiłam – pojadę gdzieś. Afryka – tak po prostu wpadła mi myśl po czym stwierdziłam – czemu nie? 
Gdy wróciłam napisałam do znajomego z zapytaniem czy ma plany na wrzesień. Powiedział ,że nie więc powiedziałam: -„jadę do Afryki” – jedziesz ze mną?”
Za dwa dni mi odpisał , że się na to pisze.
Same przygotowania trwały następne dwa dni . Najpotrzebniejsze zakupy, apteczka , śpiwór – karimata – oto nasz cały ekwipunek.

Jest 17 września 2009.

Wyruszaliśmy z Rzeszowa o świcie. Jeszcze nie do końca pewni i świadom i własnego szaleństwa staneliśmy na przystanku. Nie musieliśmy czekać długo – pierwszy samochód zatrzymał nam się po jakiejś minucie. Potem dotarliśmy do granicy w Barwinku czterema samochodami. Większość ludzi jak słyszało gdzie jedziemy albo stukało się w głowę albo z przerażeniem pytali się - PO CO? TAM? Ale zawsze życzyli powodzenia a co niektórzy dawali nam swoje numery telefonu aby napisać jak dotrzemy do celu. Cel – to było u nas pojęcie względne. Bo tak naprawdę w podróży na stopa nie ma określonego celu.

Z Barwinka wyruszyliśmy z Jackiem przez Słowacje na Węgry, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg tuż obok parkingu. Drugiego dnia dotarliśmy wciąż z Jackiem na Słowenie do Ljubljany. A stamtąd dotarliśmy do malowniczego miasteczka nad Morzem Adriatyckim. Tak właśnie witaliśmy Włochy. Tutaj udało nam się poznać Anite. Kobieta która miała korzenie ukraińskie i chorwackie. Opowiadała nam swoją historię życia (a tak nawiasem mówiąc tu zaczęły się rozmowy w paru językach na raz –czasem nawet jeśli jakiegoś się nie zna) 

Dnia trzeciego można powiedzieć że trochę nas poniosło - i to dosłownie. Wylądowaliśmy w Rzymie! Do Rzymu dotarliśmy razem z Marcinem(wcześniej jechaliśmy z paroma osobami z Włoch). Jak to się stało że dotarliśmy aż tutaj? To był impuls. Po prostu jak to określiłam – nigdy przecież nie byłam w Rzymie. Wprawdzie nie mieliśmy jeszcze nawet pomysłu na nocleg ale, jak zawsze pomysł sam się pojawił. Mam znajomego księdza w Rzeszowie, więc napisałam do niego czy nie ma tutaj jakiegoś znajomego księdza. Jak się okazało – ma .
Ojciec Mario przyjął nas pod dach klasztoru i tam spędziliśmy dwie noce. Miedzy czasie zwiedzaliśmy cały Rzym – wspaniałe i piękne miasto, które zachwyca wąskimi uliczkami, tysiącami fontann. Byliśmy także w Bazylice na grobie Jana Pawłą II, zwiedzaliśmy Koloseum i wędrowaliśmy nocą Rzymskimi uliczkami. W ciągu tych niecałych trzy dni udało nam się tak naprawdę zobaczyć tylko niewiele twego pięknego i starego miasta. Cóż – trzeba było ruszać dalej. Postanowiliśmy już do samej Afryki przemieszczać się wzdłuż lini brzegowej z widokami na morza. Z Civitavecchia jechaliśmy z dwójką Włochów, z którymi było bardzo ciekawie. A mianowicie po drodze łamane były wszystkie przepisy ruchu drogowego . Tam po raz pierwszy przebiegaliśmy przez autostrade, bo musieliśmy się dostać na drugą strone. Stamtąd dotarliśmy z Tonim do Genovia. Jak by to określić piękne miasto , wspaniałe zabytki ale co ciekawego – w tym mieście właściwie nie ma drzew . Niestety nie było jak rozbić tutaj namiotu więc po zwiedzeniu miasta dostaliśmy się na pociąg i w nocy dotarliśmy do Ventimiglii. W ciągu kolejnych dni zwiedzaliśmy Francje i w końcu dotarliśmy do Hiszpani. Przystanek – Barcelona i dwu dniowa wielka impreza „Marcia”. Festiwal jeden z większych w Barcelonie. Wyobraźcie sobie tysiące turystów, parady przez miasto i koncerty w każdym zakątku miasta. Słonce, plaża i cytryny na drzewach.

Z Barcelony dotarliśmy to Cullery. Tutaj postanowiliśmy odpocząć i zregenerować siły. Po dwóch dniach wyruszyliśmy dalej – Alicante, Murcia, Almeria. Sama południowa część Hiszpani robi ogromne wrażenie. Czerwona ziemia, miasta na skałach, tysiące szklarni na zboczach gór, czterdzieści parę stopni w cieniu, i ciepła woda w morzu. Byliśmy coraz bliżej celu . Inna kultura inna mentalność ludzi – zupełnie inny świat. W Almerii łapaliśmy stopa na końcu miasta przez ok. 2 i pól godziny co było dotychczas najdłuższym naszym postojem w 40 stopniowym upale. Kiedy już nic nie chciało działać – zaczęła nas ponosić wyobraźnia . Postanowiłam więc zrobić drugą kartkę i napisać „ Me pedes IIevar un tramo” co oznacza - podrzuć mnie kawałek i poskutkowało to . Wkrótce zaraz potem jechaliśmy już do Malagi. Byliśmy już tak blisko u celu. Sami nie mogliśmy w to uwierzyć, że tak blisko już jesteśmy. Z Malagi dotarliśmy do Marabelli. Tutaj siedząc niedaleko stacji benzynowej pytaliśmy kolejnych ludzi o możliwość dotarcia na Gibraltar. Jak się okazało pewien Jamal powiedział że … jedzie aż do Afryki!!! Juuuupi. Byliśmy niesamowicie szczęśliwi. Z Jamlem pojechaliśmy na Gibraltar, ale tam trzeba było długo czekać na prom, więc pojechaliśmy do Algeciras. Tutaj kupiliśmy bilety i poszliśmy na odprawe… Wkrótce mieliśmy wejść na prom aby popłynać do Tangeru. I w końcu wyruszyliśmy… z błyskiem w oczach siedzieliśmy we troje na tarasie i patrzyliśmy jak zbliżamy się do naszego celu… Tyle kilometrów za nami, tyle przygód i nieprzespanych nocy i oto zbliżaliśmy się do ziemi Afryki, zbliżaliśmy się do innego świata. Na promie nie odbyło się bez przygody – kiedy trzeba było podbijać paszporty my siedzieliśmy na górze na promie i cała ta odprawa nas minęła. Trzeba było więc potem szukać „pana celnika” abyśmy mogli wyjść z promu. Gdy już byliśmy prawie u brzegu - udało nam się uzyskać pieczątki w paszporcie . Poszliśmy do samochodu z Jamalem. Coraz to bardziej fajnie nam się rozmawiało. Jamal zna 7 języków i jest poł maltańczykiem poł Marokańczykiem. Zatem gdy wyjechaliśmy z promu ruszyliśmy do Tangeru. Moje pierwsze wrażenie – byłam przerażona i zaszokowana. To było jak inny świat. Marokańczycy są znani z bardzo dużej gościnności i otwarcie do ludzi. „Nasz przewodnik” Jamal zaproponował nam nocleg u siebie w Chechaouen a my niewiele myśląc - zgodziliśmy się. Daliśmy mu pieniądze nasze aby nam je rozmienił ( w Maroko są ogromne prowizje w banku jak wymienia je turysta i to jeszcze w banku). Więc z Jamalem pojechaliśmy w kierunku Chechaouen. Po drodze mijaliśmy góry, pustynie i pola rozciągające się aż po horyzont. Te widoki są nie do opisania. Po noclegu u Jamalem rankiem wyruszyliśmy do
Fezu.
Jechaliśmy tam autobusem mijając odległe pola i pustynie, ludzi, którzy stoją przy drodze aby sprzedać jakieś owoce. Uderzająca w tym kraju jest niestety bieda. To da się zauważyć zaraz przy wjeździe do Afryki. Poza tym wioski bardzo się różnią od miast. Miasta powoli zatracają swoją dzikość a tak naprawdę już jej tam nie ma. Wiec jeśli ktoś myśli że Afryka to tylko pustynia i drzewa to bardzo się myli. Miasta są trochę podobne do naszych. Znajdziemy tu sklepy, restauracje , bary czy bloki. W większych miastach organizowane są wieczorne imprezy… Zaś wioski są to miejsca gdzie można poznać choć trochę prawdziwe życie danej rodziny, gdzie można zobaczyć jak żyją przeciętni bądź bardzo biedni mieszkańcy danych osad.
Mijały godziny a my powoli docieraliśmy do Fezu. Oczywiście trzeba było dostosować swój ubiór do kultury Marokańczyków. Zatem przy 40 stopniowym upale mieliśmy na sobie długie spodnie i koszulki , które zakrywają raniona. Po wyjściu z autobusu spotkaliśmy samotnego „Amerykanina”, który zwiedza też Afryke i we troje wyruszyliśmy na poszukiwanie jakiegoś taniego hotelu. Idąc w kierunku starego miasta byliśmy wciąż zaczepiani przez innych Marokańczyków w celu oferowania noclegów, byliśmy zapraszani już na herbatę do sklepu – co wiązało się z zakupami. Tutaj bardzo ważna jest sama asertywność.
Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy tani hotel w samym centrum starego miasta, a więc nie mogliśmy lepiej trafić. :Po zostawieniu naszych rzeczy wyruszyliśmy na zwiedzanie Fezu. Gwar, zgiełk to nas przywitało zaraz po przekroczeniu progu hotelu. Owoce, zapach przypraw i sama magia tej kultury tworzy niesamowity klimat. Wąskie uliczki w których nie sposób się nie zgubić robią wrażenie. Drugiego dnia pojechaliśmy zwiedzać Meknes. Do Meknes dostaliśmy się za darmo taksówką ponieważ zapłacił za nas jakiś ojciec z synem. Ogólnie komunikacja taksówek jest bardzo śmieszna. Chodzi o to ,że ten transport jest bardzo tani a do taksówki siada tyle osób ile się zmieści w samochodzie – zatem sama podróż taksówka jest to kolejne ciekawe doświadczenie. Wiec dotarliśmy do Meknes . Po harmidrze i nieustannym gwarze Fezu , wydaje się być oazą spokoju. Oczywiście w afroarabskim znaczeniu cisza…
Szerokie, wysadzane palmami i kwiatami aleje przypominają te z południowo-francuskich czy hiszpańskich miast. Oczywiście trzeba było spróbować marokańskiej herbaty czyli herbaty z duża ilością mięty i niesamowitą ilością cukru. Wędrując uliczkami spotyka się gdzieś w zakamarkach mężczyzn zatopionych w recytacji religijnych wersetów. Meczety, fontanny i niezwykłe budownictwo zachwyca na każdym kroku. Precyzja wykończeń i to wielkie oddanie własnej kulturze - od tych ludzi można się tylko uczyć. Cały dzień upłynał nam bardzo szybko a wieczorem musieliśmy wracać do Fezu. Tutaj zostaliśmy zaproszeni do domu Marokańczyka Kuskusa. Pokazał nam jak mieszka. Nie da się ukryć , że chwilami bardzo dziwnie się czułam ponieważ nie było tam ani jednej kobiety ponieważ nie przebywają one razem z mężczyznami. I co niektórzy trochę się dziwnie patrzyli. Ale jak to sam Kuskus określił – są oni bardzo otwarci na inne kultury, których nie potępiają. A wracając jeszcze do samej kultury i kobiet to był też problem z jedzeniem. Mam tu na myśli, że większość restauracji jest tylko dla mężczyzn a kobiety nie mają tam raczej wstępu. Wiec poszukiwanie restauracji” tam gdzie można było zjeść z kobietą” to było też ciekawym doświadczeniem. Po gościnności u Kuskusa wróciliśmy do Hotelu, aby rankiem wyruszyć w kierunku pustyni i rozległych pól – do Sidi – Harazemu. Piękna i zachwycająca sobą wioska położona wśród gór i rozległych pól. Dotarliśmy tutaj autobusem, który rusza dopiero wtedy kiedy jest on pełny. A wygląda to mniej więcej tak – autobus zajeżdża na miejsce , staje , otwiera drzwi i kierowca zaczyna wołać i trąbić klaksonem. I tak aż autobus się zapełni. Wiec kiedy stan był już pełny ruszyliśmy aby po prostu odpocząć od zgiełku marokańskich ulic. Uderzył nas zupełnie inny świat, wielbłądy czy ludzi leżących gdzieś w cieniu palm . Nabraliśmy wody z cudownego źródełka i ruszyliśmy dalej w kierunku horyzontu. Po godzinnej wędrówce znaleźliśmy się na wzgórzu pośród pól i suchych traw. Gdzie niegdzie było tylko widać kaktusy, które rosły na spękanej ziemi od słońca. Usiedliśmy tutaj i zostaliśmy. To uczucie jakiego tam człowiek może doświadczyć jest wprost nie do opisania. Przed Tobą pola, pustynia i tylko cisza. Odległa jest cywilizacja i ludzie. Jedynie gdzieś w oddali dało się zauważyć jednego pasterza, który powracał do domu. Właściwie tutaj spędziliśmy cały dzień i kiedy już słonce zaszło za horyzont i pojawiła się pierwsza gwiazda powoli zaczęliśmy wracać do Fezu. Stamtąd mieliśmy autobus to Tetuan , gdzie byliśmy umówieni z naszym Jamalem.

Nocą więc jechaliśmy do kolejnego miasta, jednak tym razem już zmierzaliśmy w kierunku północnym. Po przyjeździe spotkaliśmy się z Jamalem i odebraliśmy reszte swoich rzeczy, które zostawiliśmy u niego pierwszego dnia. Jama zabrał nas na plaże, zabrał nas jeszcze do paru miejscowości. Nie omieszkaliśmy ominąć restauracji marokańskiej i spróbować ostatni raz przez wyjazdem ich kuskusu czy herbaty. Łapiąc ostatnie spojrzenia na ukochane Maroko(bo ten kraj można pokochać, wystarczy tylko nie walczyć z ich kulturą i zwyczajami tutejszych ludzi a naprawde można utonąć w tym pozornie dzikim i odległym świecie). Powoli zbliżaliśmy się do Ceuty . Tutaj Jama nas zostawił i obiecał , że w przyszłym roku odwiedzi nas tutaj w Polsce.

Wciąż jeszcze żyjący tajemnicami tego kraju, zwiedzaliśmy już Hiszpańską Ceute(choć jeszcze na kontynencie Afrykańskim). Właściwie przekraczasz granice i już jesteś w innym świecie. Wprawdzie mieszkają też tu Marokańczycy, ale nie było problemu z ubiorem czy jedzeniem. Po zwiedzaniu miasta poszliśmy kupić bilety na prom i trzeba było wiedzieć, że za chwilę czeka nas powrót.
Siedząc na promie patrzyliśmy jak powoli opuszczamy krainę tak bliską ale i daleką zarazem. Wiedzieliśmy ,że już półmetek podróży za nami. Nie mogliśmy tak naprawdę wciąż uwierzyć, że udało się! Tak, my naprawdę byliśmy tam.
Po 40 minutach byliśmy już w Europie. Tutaj zatrzymaliśmy się w Taryfie. Siedząc wieczorem na plaży widzieliśmy brzegi Afryki, morze przed nami a góry za nami. Tutaj jest wszystko co człowiekowi do szczęścia było potrzebne. Kąpiąc się w Oceanie Atlantyckim marzyło się, aby tu jeszcze powrócić.
Rankiem wiedzieliśmy, że czeka nas długa podróż powrotna. Łapiąc stopa zatrzymała się grupa z Brazylii. Pojechaliśmy z nimi do Sewilli i tutaj zostaliśmy na dwa dni. Samo miasto naprawdę zachwyca. A kiedy mieliśmy wyruszać dalej spotkaliśmy na parkingu polaków – nareszcie ojczysty język. A więc i na parkingu zostaliśmy kolejną noc w Sewilli. Następnego dnia jednym z kierowców zabraliśmy się i dotarliśmy aż pod granice Francji. Stamtąd przez Lyon, Dijon dotarliśmy do Nancy. Stąd dotarliśmy do Luksemburgu. Powoli dawało odczuwać się zmianę klimatu i temperatury. I już nie było palm … powoli wracaliśmy do rzeczywistości. Z Luksemburgu wylądowaliśmy w Belgi. Jeszcze tylko po drodze Liege i Holandia. Tutaj gdy przyjechaliśmy było już zimno. W ciągu dwoch dni zmieniliśmy temperaturę o 30 stopni. Zwiedzialiśmy Amsterdam a potem pojechaliśmy do Harlemu, gdzie nocowaliśmy. Wprawdzie chcieliśmy jeszcze zostać, ale jak się okazało musiałam już wracać na zajęcia na studia. Wiec kolejnego dnia pojechaliśmy do Arnhem skąd zaczęliśmy łapać stopa. Udało nam się zatrzymać chłopaka, który jechał aż do Berlina. Myślimy świetnie! Wkrótce będziemy już w Polsce. Jednak po godzinie jazdy okazało się że chłopak z którym jedziemy musi wracać na Francje po jakiś rozładunek. Zatem musieliśmy wrócić potem na właściwą drogę więc czekała nas przeprawa przez sześciopasmową autostradę. Adrenalina podnosi się naprawdę wysoko. To była chyba jedna z tych chwil, kiedy się naprawdę bałam . Po przebiegnięciu autostrady trafiliśmy na parking. Tutaj złapaliśmy stopa i pojechaliśmy aż pod granicę niemiecką. Stąd kolejny stop do Szczecina A co nam tam… tutaj też nas jeszcze nie było. Zatem Hannover, Berlin i na północ pojechaliśmy do Szczecina. Przekraczając granice pogratulowaliśmy sobie – udało się. W ciągu miesiąca zwiedziliśmy cała Europę i byliśmy w Afryce.
Szczęsliwi pożegnaliśmy się i poszliśmy na pociąg. Stąd obraliśmy kierunek przez Wrocław. Kraków do Rzeszowa.
Wysiadając w Rzeszowie już tęskniliśmy za kolejną wyprawa. Analizując ją doszliśmy do wniosku, że podróże naprawdę kształcą i uczą.
Dziś siedząc już ze śmiechem wspominamy pewne epizody. Kiedy gdzieś w jakiejś wiosce spotkaliśmy polaków, kiedy weszliśmy do hotelu w Maroku i pierwszego kogo spotkaliśmy byli Polacy, kiedy spaliśmy na parkingu największym w Europie pośród dwóch polskich tirów, kiedy szukając noclegu natrafiliśmy na stado dzików z małymi. Kiedy biegaliśmy o świcie po plaży szukając muszli i widzieliśmy jak meduzy są wyrzucane na plaże przez fale morskie.

Opowiadać można by tygodniami, ale to i tak nie odda charakteru tego co widzieliśmy. Tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć. Na pewno nie poprzestaniemy na jednej podróży. Mateuszowi marzy się Rosja , ja bym chciała zobaczyć Syberie. Alaska, Japonia i jeszcze południowa Afryka… jest tyle miejsc do zobaczenia. Na pewno nie zawaham się kiedy ktoś mnie spyta – jadę do Chin – jedziesz. Odpowiem , że tak. Bo myślę że na tym polega życie. Aby nie bać się i wciąż spełniać własne marzenia. Wydaje mi się , że to dopiero początek podróży, początek czegoś niesamowitego. Bo każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku..


parę zdjęć posiadam na facebook-u:
http://www.facebook.com/media/set/?set= ... 588&type=1" onclick="window.open(this.href);return false;

Awatar użytkownika
Adler
Administrator
Posty: 13380
Rejestracja: 19 wrz 2010, o 23:06
Lokalizacja: Galicja

Re: gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: Adler » 21 paź 2011, o 16:20

amber pisze:parę zdjęć posiadam na facebook-u:
http://www.facebook.com/media/set/?set=" onclick="window.open(this.href);return false; ... 588&type=1
Ciekawa relacja. :-)
Wklej proszę do tego wątku przykładowe zdjęcia z wyprawy lub dodaj je w załączniku.
Nie wszyscy posiadają konto na FB (zawartość chwilowo niedostępna/zdjęcia dostępne po zalogowaniu).

Awatar użytkownika
amber
User
Posty: 789
Rejestracja: 20 paź 2011, o 21:26
Lokalizacja: Bieszczady

Re: gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: amber » 21 paź 2011, o 17:09

chciałam właśnie jakoś je dodać, ale nie bardzo wiedziałam jak :) to pokombinuje i mam nadzieję, że uda mi się dodać :P

Awatar użytkownika
Adler
Administrator
Posty: 13380
Rejestracja: 19 wrz 2010, o 23:06
Lokalizacja: Galicja

Re: gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: Adler » 21 paź 2011, o 17:11

Dodawanie załączników:
http://www.turystycznie.jun.pl/viewtopic.php?f=47&t=340" onclick="window.open(this.href);return false;

Awatar użytkownika
amber
User
Posty: 789
Rejestracja: 20 paź 2011, o 21:26
Lokalizacja: Bieszczady

Re: gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: amber » 21 paź 2011, o 17:40

dziękuję za pomoc jak dodać zdjęcia :) stwierdziłam, że to trochę "zaśmieci" jak wkleje trochę zdjęc więc zapraszam wszystkich chętnych na https://picasaweb.google.com/ula.nycz/C ... NO5wb3dhgE" onclick="window.open(this.href);return false;

tu już nie powinno być problemów :)

Awatar użytkownika
Fromena
User
Posty: 384
Rejestracja: 7 mar 2011, o 18:48
Lokalizacja: Roztocze;)

Re: gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: Fromena » 21 paź 2011, o 23:25

świetna relacja, czyta się super, zdjęcia zachwycają ;-)

Zazdroszczę takim ludziom jak Ty odwagi :-)
.....Lubię wracać tam, gdzie byłam już.......:))

olaf52

Re: gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: olaf52 » 18 wrz 2012, o 13:14

Zazdroszczę wyprawy! Maroko to moje marzenie

karolina_61866

gdzie - Maroko ! jak - na stopa !

Post autor: karolina_61866 » 23 gru 2016, o 15:56

Na stopa zdecydowanie nie wybrałabym się, nie jestem aż tak odważna. Za to przeglądam ofertę Regulaminu Forum (pkt.6), podobno piękna plaża, gorący piasek, ciepły ocean. Warto odwiedzić suk, koniecznie trzeba się targować i nie odpuszczać. Koniecznie trzeba spróbować marokańską herbatę. Warto też pojechać do Marrakeszu.
Ostatnio zmieniony 23 gru 2016, o 22:09 przez Adler, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Ostrzeżenie za wpis komercyjny

ODPOWIEDZ