Relacja: Armenia – wrzesień 2018, część I, II i III
: 9 paź 2018, o 08:23
Część I
Armenia, pogranicze Europy i Azji, najstarsze chrześcijańskie państwo świata. Podróż zaplanowana już 1,5 roku temu, bilety lotnicze kupione w listopadzie.
Noclegi i samochody rezerwowaliśmy końcem sierpnia.
Początkowo mieliśmy lecieć tam w czwórkę, ostatecznie zebrała się siódemka.
1 dzień – 21.09.
Samochody odbieraliśmy na lotnisku Zvartnots w Erywaniu – Ładę Niwę i Hondę CR-V (tym autem jechała moja ekipa).
Wyjazd z parkingu na armeńskie ulice to był duży szok dla naszych kierowców (zwłaszcza, że samochody nie miały gps-ów i nikt z nas nie pomyślał, żeby zabrać je z Polski). Oznakowanie dróg w Armenii być może dla autochtonów jest ok, ale dla turystów tragiczne. Już pomijając fakt, że alfabet ormiański jest, jaki jest – takie makaroniki do niczego nie podobne, choćbyś nie wiem, jak się starał, to i tak nie odczytasz, co tam pisze... Niewiele jest tablic, na których pisze w 3 językach (ormiańskim, rosyjskim i takim możliwym do odczytania...). Tabliczki z nazwami ulic, umieszczone na budynkach, czy kamienicach są tylko w ormiańskim, w tzw. „europejskim” tylko na skrzyżowaniach większych ulic.
Pech chciał, że w dniu naszego przylotu w Armenii świętowano 27-tą rocznicę odzyskania niepodległości, w mieście była wielka feta, wiele ulic pozamykano dla ruchu, więc dojazd na naszą kwaterę - którą nieopatrznie zarezerwowaliśmy w centrum - trwał wieki...
Erywań już na pierwszy rzut oka nie przypadł nam do gustu - duże, bardzo hałaśliwe miasto, klaksony używane są tu częściej niż w Maroku i Gruzji razem wziętych, kierowcy notorycznie ignorują linie wymalowane na drogach, światła też jakby ich nie dotyczą, samochody mijają się dosłownie na centymetry …
Wieczorem poszliśmy na miasto. Wszędzie tłumy ludzi, wszystkie lokale (a jest ich całe mnóstwo) pełne, na ulicach trwa zabawa na całego.
https://photos.app.goo.gl/JPDTaPPYtRZYmCh46
2 dzień – 22.09.
Wyjechaliśmy z Erywania wcześnie rano. Po pierwsze dlatego, że chcieliśmy uniknąć korków, po drugie – czekała nas długa droga, bo w tym dniu mieliśmy dojechać na południe kraju do oddalonego o ok. 260 km Tateva. Tam zarezerwowaliśmy 2 noclegi.
Po drodze zatrzymaliśmy się w kilku miejscach – na zwiedzanie bądź podziwianie widoków.
Khor Wirap – klasztor z XVII w., tuż przy granicy z Turcją. Podobno z tego miejsca najlepiej widać Ararat. Niestety z powodu sporego zachmurzenia nie mieliśmy okazji tego doświadczyć.
Noravank – monastyr z XIII w., pięknie położony pośród czerwonych skał.
Było już ciemno, a Tateva jak nie ma, tak nie ma... Droga zaczęła się wznosić coraz wyżej i wyżej i była coraz bardziej kręta, w pewnym momencie skończył się asfalt, a Tateva dalej nie ma... W końcu dojechaliśmy do zabudowań, przed bramą stał jakiś tubylec, zapytaliśmy o nasz hostel. Okazało się, że prowadzi go jego kuzyn.
Więc zapakowaliśmy gościa do auta, żeby wskazał nam drogę. W życiu nie znaleźlibyśmy tego miejsca nawet w ciągu dnia. Standard hostelu pozostawia wiele do życzenia, ale gospodarz – Artak, to bardzo sympatyczny, gościnny człowiek, a widoki z tarasu – piękne.
https://photos.app.goo.gl/KkmvGnv5Ww2AR4AM9
3 dzień – 23.09.
Na ten dzień mieliśmy zaplanowany na godz. 10 przejazd wpisaną do księgi rekordów Guinessa kolejką Wings of Tatev. Jak podaje wikipedia i przewodniki – jest to najdłuższa na świecie jednosekcyjna kolejka linowa, o największej odległości między sąsiednimi punktami podparcia liny.
Z przyczyn technicznych kolejka miała ruszyć dopiero za godzinę, skorzystaliśmy z okazji i zwiedziliśmy znajdujący się w pobliżu monastyr Tatev z IX w. Na dziedzińcu znajduje się kamienna kolumna zbudowana w X w., tj. Gawazan, zwany tańczącą kolumną. Jest to ośmioboczny słup w wys. 8 m zbudowany z małych kamieni, w wyniku ruchów tektonicznych, a także przy dotknięciu słup odchyla się, by później wrócić do pierwotnej pozycji.
Jadąc kolejką zobaczyliśmy drogę, którą jechaliśmy dzień wcześniej... robi wrażenie...
Początkowo plan był taki, że wrócimy kolejką do punktu wyjścia, pójdziemy po auta i pojedziemy do Skalnego Miasta Khndzoresk. Ale jak chłopaki zobaczyli z góry te serpentyny, to zaczęli kombinować, jak się z tego wymiksować.
Ustaliliśmy, że wynajmiemy busik z kierowcą; udało się nam to zrobić za małe pieniądze. Ale zanim pojechaliśmy do Khndzoresk, zatrzymaliśmy się przy ruinach wieży obserwacyjnej w Harsnadzor. Dawniej był w niej zawieszony dzwon, którego głos ostrzegał mieszkańców przed niebezpieczeństwem.
Khndzoresk - to pozostałości skalnych osiedli sprzed setek lat. Wiele jaskini powstało w naturalny sposób, inne zostały wykute przez ludzi. Osiedle było zamieszkałe aż do 1955 r.
Wracając do hostelu zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym Diabelskim Mostem; jest to stworzony przez naturę skalny most nad rzeką Vorotan. Znajdują się tutaj gorące źródła (temp. ok 25 stop. ), a z kranu w przydrożnej studzience wypływa gazowana woda, zresztą bardzo smaczna.
https://photos.app.goo.gl/PLP72HFuLwHsqjTF9
Armenia, pogranicze Europy i Azji, najstarsze chrześcijańskie państwo świata. Podróż zaplanowana już 1,5 roku temu, bilety lotnicze kupione w listopadzie.
Noclegi i samochody rezerwowaliśmy końcem sierpnia.
Początkowo mieliśmy lecieć tam w czwórkę, ostatecznie zebrała się siódemka.
1 dzień – 21.09.
Samochody odbieraliśmy na lotnisku Zvartnots w Erywaniu – Ładę Niwę i Hondę CR-V (tym autem jechała moja ekipa).
Wyjazd z parkingu na armeńskie ulice to był duży szok dla naszych kierowców (zwłaszcza, że samochody nie miały gps-ów i nikt z nas nie pomyślał, żeby zabrać je z Polski). Oznakowanie dróg w Armenii być może dla autochtonów jest ok, ale dla turystów tragiczne. Już pomijając fakt, że alfabet ormiański jest, jaki jest – takie makaroniki do niczego nie podobne, choćbyś nie wiem, jak się starał, to i tak nie odczytasz, co tam pisze... Niewiele jest tablic, na których pisze w 3 językach (ormiańskim, rosyjskim i takim możliwym do odczytania...). Tabliczki z nazwami ulic, umieszczone na budynkach, czy kamienicach są tylko w ormiańskim, w tzw. „europejskim” tylko na skrzyżowaniach większych ulic.
Pech chciał, że w dniu naszego przylotu w Armenii świętowano 27-tą rocznicę odzyskania niepodległości, w mieście była wielka feta, wiele ulic pozamykano dla ruchu, więc dojazd na naszą kwaterę - którą nieopatrznie zarezerwowaliśmy w centrum - trwał wieki...
Erywań już na pierwszy rzut oka nie przypadł nam do gustu - duże, bardzo hałaśliwe miasto, klaksony używane są tu częściej niż w Maroku i Gruzji razem wziętych, kierowcy notorycznie ignorują linie wymalowane na drogach, światła też jakby ich nie dotyczą, samochody mijają się dosłownie na centymetry …
Wieczorem poszliśmy na miasto. Wszędzie tłumy ludzi, wszystkie lokale (a jest ich całe mnóstwo) pełne, na ulicach trwa zabawa na całego.
https://photos.app.goo.gl/JPDTaPPYtRZYmCh46
2 dzień – 22.09.
Wyjechaliśmy z Erywania wcześnie rano. Po pierwsze dlatego, że chcieliśmy uniknąć korków, po drugie – czekała nas długa droga, bo w tym dniu mieliśmy dojechać na południe kraju do oddalonego o ok. 260 km Tateva. Tam zarezerwowaliśmy 2 noclegi.
Po drodze zatrzymaliśmy się w kilku miejscach – na zwiedzanie bądź podziwianie widoków.
Khor Wirap – klasztor z XVII w., tuż przy granicy z Turcją. Podobno z tego miejsca najlepiej widać Ararat. Niestety z powodu sporego zachmurzenia nie mieliśmy okazji tego doświadczyć.
Noravank – monastyr z XIII w., pięknie położony pośród czerwonych skał.
Było już ciemno, a Tateva jak nie ma, tak nie ma... Droga zaczęła się wznosić coraz wyżej i wyżej i była coraz bardziej kręta, w pewnym momencie skończył się asfalt, a Tateva dalej nie ma... W końcu dojechaliśmy do zabudowań, przed bramą stał jakiś tubylec, zapytaliśmy o nasz hostel. Okazało się, że prowadzi go jego kuzyn.
Więc zapakowaliśmy gościa do auta, żeby wskazał nam drogę. W życiu nie znaleźlibyśmy tego miejsca nawet w ciągu dnia. Standard hostelu pozostawia wiele do życzenia, ale gospodarz – Artak, to bardzo sympatyczny, gościnny człowiek, a widoki z tarasu – piękne.
https://photos.app.goo.gl/KkmvGnv5Ww2AR4AM9
3 dzień – 23.09.
Na ten dzień mieliśmy zaplanowany na godz. 10 przejazd wpisaną do księgi rekordów Guinessa kolejką Wings of Tatev. Jak podaje wikipedia i przewodniki – jest to najdłuższa na świecie jednosekcyjna kolejka linowa, o największej odległości między sąsiednimi punktami podparcia liny.
Z przyczyn technicznych kolejka miała ruszyć dopiero za godzinę, skorzystaliśmy z okazji i zwiedziliśmy znajdujący się w pobliżu monastyr Tatev z IX w. Na dziedzińcu znajduje się kamienna kolumna zbudowana w X w., tj. Gawazan, zwany tańczącą kolumną. Jest to ośmioboczny słup w wys. 8 m zbudowany z małych kamieni, w wyniku ruchów tektonicznych, a także przy dotknięciu słup odchyla się, by później wrócić do pierwotnej pozycji.
Jadąc kolejką zobaczyliśmy drogę, którą jechaliśmy dzień wcześniej... robi wrażenie...
Początkowo plan był taki, że wrócimy kolejką do punktu wyjścia, pójdziemy po auta i pojedziemy do Skalnego Miasta Khndzoresk. Ale jak chłopaki zobaczyli z góry te serpentyny, to zaczęli kombinować, jak się z tego wymiksować.
Ustaliliśmy, że wynajmiemy busik z kierowcą; udało się nam to zrobić za małe pieniądze. Ale zanim pojechaliśmy do Khndzoresk, zatrzymaliśmy się przy ruinach wieży obserwacyjnej w Harsnadzor. Dawniej był w niej zawieszony dzwon, którego głos ostrzegał mieszkańców przed niebezpieczeństwem.
Khndzoresk - to pozostałości skalnych osiedli sprzed setek lat. Wiele jaskini powstało w naturalny sposób, inne zostały wykute przez ludzi. Osiedle było zamieszkałe aż do 1955 r.
Wracając do hostelu zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym Diabelskim Mostem; jest to stworzony przez naturę skalny most nad rzeką Vorotan. Znajdują się tutaj gorące źródła (temp. ok 25 stop. ), a z kranu w przydrożnej studzience wypływa gazowana woda, zresztą bardzo smaczna.
https://photos.app.goo.gl/PLP72HFuLwHsqjTF9