http://opinie.wp.pl/joanna-mikos-kilima ... 791718017a
Fragmenty:
znajoma zadzwoniła do mnie z propozycją trekkingu na Kilimandżaro w styczniu. Nie miałam doświadczenia w wysokich górach, ale wyprawa miała być pilotowana przez znanego polskiego himalaistę. Szlak „najłatwiejszy z możliwych” – Marangu, czyli słynna Coca-Cola. Noclegi w schroniskach i bardzo atrakcyjny program wycieczki. Oprócz pięciodniowego trekkingu (trzy dni na wejście, dwa na zejście), dwudniowe safari w parkach narodowych w Tanzanii oraz wypoczynek na plażach Zanzibaru. Koszt - ok. 2,4 tys. dolarów (9,2 tys. zł) za osobę plus bilet lotniczy (ok. 5 tys. zł). Drogo, nawet jak na „przygodę życia”, ale głód wyzwań jednak zwyciężył.
...i mój komentarz po lekturze całości:Dzień czwarty. Cel: Uhuru Peak, 5895 m n.p.m.
O godzinie 23:30 kubek herbaty. Koleżanka, która wyruszyła na szczyt o 22:00 zdążyła już wrócić. Zrezygnowała z powodu krwotoku z nosa i wyczerpania.
Jest północ, zaczynamy podejście na szczyt. Patrzę na ciemną drogę pod górę, usianą dziesiątkami migoczących czołówek. Widok wydaje mi się dziwnie znajomy. Mam wrażenie, że jest 1 listopada… Tanzański przewodnik prosi, by kobiety szły przodem. Mężczyźni muszą się dostosować do naszego tempa. Niektórym przychodzi to z trudem. Idziemy „agrafką”, krok za krokiem, w tempie żółwia. Dla mnie to i tak za szybko. Co chwila przystaję z powodu mdłości. Walczę. Przed nami jeszcze 6 godzin drogi na szczyt i co najmniej 3 na powrót. Wszystkich czeka długa noc. Polski przewodnik stawia sprawę jasno - idąc w takim tempie, opóźniam grupę. „Jaka decyzja?” - pyta z wyraźną sugestią odpowiedzi.
Nie dość, że czuję się podle, to jeszcze mam poczucie winy, że opóźniam grupę. Kapituluję na ok. 5100 m n.p.m. Do schroniska sprowadza mnie drobny chłopak - jeden z tragarzy, którzy idą na szczyt tylko po to, by w razie potrzeby sprowadzać na dół takich jak ja nieszczęśników, pokonanych przez chorobę wysokogórską. Jest ich na Coca-Coli sporo. Przede mną dwaj tragarze prowadzą pod rękę mężczyznę, który ledwo powłóczy nogami.
Wracam do schroniska. Na razie jestem zbyt zmęczona, by przeżywać gorycz porażki. Chcę tylko zejść na dół, by poczuć się lepiej.
Wydać taką kasę na wyprawę i nie wejść na szczyt?!
Moim zdaniem bardzo nieciekawa sprawa!
PS. Jakby nie wypoczywała "na plażach Zanzibaru", tylko przeznaczyła ten czas na aklimatyzację, to może by jednak weszła na sam szczyt... W gruncie rzeczy co za różnica czy człowiek się kąpie w morzu w Chorwacji czy w Afryce? A Kilimandżaro to jednak Kilimandżaro.