Relacja: Rumuńskie Karpaty Wschodnie, 10-18.06.2017 r., cz.I,II i III
: 28 cze 2017, o 11:59
Część I
To był kolejny wyjazd z PTTK Rzeszów, ale tym razem na zlecenie pewnej śląskiej firmy, dlatego autokar przyjechał po nas do Katowic, co mnie bardzo ucieszyło, bo z Bielska to jednak bliżej, niż do Rzeszowa...
W Rumunii jeszcze nie byłam, więc koledzy, którzy wybierali się na tę eskapadę, nie musieli mnie długo namawiać.
Grupa była bardzo, bardzo liczna – 43 osoby plus dwóch przewodników. I to w zasadzie był jedyny minus. Chociaż właściwie pogoda nie zawsze była taka, jaką toleruję w górach, ale po kolei...
Dzień 1 i 2 – 10/11.06.
Z Katowic wyjeżdżamy o godz. 18, z Krakowa zabieramy 2 osoby, przewodnicy wsiadają w Barwinku.
Nie wiem, o której przyjechaliśmy na granicę węgiersko-rumuńską, chyba ok. 4 nad ranem. Rumunia nie jest w Układzie z Schengen, dlatego byliśmy kontrolowani, ale trwało to stosunkowo krótko.
Po przekroczeniu granicy przestawiamy zegarki, ponieważ tam jest +1 w stosunku do naszego czasu.
Przed godz. 8 przyjeżdżamy na przełęcz Neteda, stamtąd wyruszamy na szlak. Wg zapowiedzi przewodnika, ten dzień ma być lajtowy.
Góry Gutâi - Munţii Gutâi
Trasa: przełęcz Neteda (ok. 1000 m npm) – Vf. Gutâi (1443 m npm, Vf.= Vârful, czyli szczyt) – rezerwat wulkaniczny Koguci Grzebień (Creasta Cocoşului, 1428 m npm) – przełęcz Gutâi (ok. 900 m npm).
Początkowo droga była dość wygodna, ale potem okazało się, że szlak zarósł i musieliśmy uprawiać tzw. chaszczing, co stało się normą do końca naszego pobytu w rumuńskich górach. Po wyjściu z lasu naszym oczom ukazały się przepiękne widoki, bowiem doszliśmy do pierwszych skałek. A potem było jeszcze ładniej. Mniej więcej w połowie długiej grani znajduje się Vf. Gutâi, a na jej końcu imponujące skałki zwane Kogucim Grzebieniem.
W tym dniu przeszliśmy 14 km.
Autokar czekał na nas na przełęczy Gutâi. Do miejsca zakwaterowania na obrzeżach miasteczka Borşa jechaliśmy doliną Izy. Na krótko zatrzymaliśmy się w centrum. Podczas, gdy inni robili zakupy, ja wybrałam się coś pozwiedzać.
Wieczorem przewodnik zapowiedział, że w następny dzień czeka nas konkretna wyrypa.
Dzień 3 – 12.06.
Góry Rodniańskie - Munții Rodnei
Trasa: Pasul Prislop (1416 m npm) - Şaua Gârgâlâu (1907 m npm) — Vf. Gârgâlâu (2158 m npm) — Râpa Coasta Netedâ (2060 m npm) — Şaua cu Lac (2140 m npm) — Vf. Ineul (2279 m npm) - dolina Lala – Gura Lalei.
Pobudka o godz. 5.15, śniadanie o 6, wyjazd o 7.
Po przyjeździe na Prislop dzielimy się na dwie grupy: jedna idzie tylko na pierwszy szczyt – Gârgâlâu i wraca pieszo do hotelu (dł. trasy kilkanaście km)
druga (czyli moja) decyduje się na długą trasę.
Właśnie w tym dniu pogoda spłatała nam nieprzyjemnego psikusa, bo początkowo było bardzo pięknie, ale im bliżej głównego szczytu, tym było gorzej... Ale mimo wszystko to, co udało się nam wypatrzyć, bardzo się wszystkim podobało. Przede wszystkim wielkie wrażenie zrobiła mnogość różaneczników.
Góry Rodniańskie do złudzenia przypominają Tatry Zachodnie, a konkretnie Czerwone Wierchy, tylko są trochę wyższe. I odległości są masakryczne.
Przed Ineulem dopadła nas mgła i tak już było do samego szczytu. Szkoda, bo to podobno piękny punkt widokowy. Przy dobrej widoczności widać z niego m.in. masyw Suhard i Góry Kelimeńskie, Karpaty Marmaroskie, Czarnohorę, a nawet Gorgany. Cóż...
Z wierzchołka schodzimy do Doliny Lala (od nazwy potoku); położone są w niej dwa największe w Górach Rodniańskich jeziora polodowcowe - Lala Mică (1920 m npm) i Lala Mare (1815 m npm), przy którym robimy postój. Do tego miejsca szlak był - można powiedzieć – normalny. A potem przez wiele kilometrów szliśmy przez różne krzaki, co jakiś czas przechodząc to na jedną, to na drugą stronę potoku, było to dość karkołomne...
Summa summarum, po 34 km i 11,5 godzinnej wędrówce (w tym wiele postojów) doszliśmy do przysiółka Gura Lalei, gdzie miał czekać na nas autokar. Właśnie – miał... Okazało się, że ponieważ dość długo nas nie było, kierowca myślał, że pomylił miejsce zbiórki i pojechał do sąsiedniej wioski. Żeby było śmieszniej – nasz przewodnik Łukasz, który zawsze szedł przed wszystkimi, widział odjeżdżający autobus i dosłownie brakło mu trzech minut, żeby do niego dojść, a nie mógł zadzwonić, bo nie było zasięgu. Dogonił go właśnie w tej drugiej wiosce. Tak więc do hotelu przyjechaliśmy dopiero po godz. 21 i o tej porze jedliśmy kolację. Choć właściwie po drodze mieliśmy takie dołujące wizje, że z kolacji nic nie zostało, bo pierwsza grupa wszystko zjadła...
G.Gutai
https://goo.gl/photos/zjNbhBUAdJRNzJbD6
G.Rodniańskie
https://goo.gl/photos/V2ndR9uXFxtvLKHy8
To był kolejny wyjazd z PTTK Rzeszów, ale tym razem na zlecenie pewnej śląskiej firmy, dlatego autokar przyjechał po nas do Katowic, co mnie bardzo ucieszyło, bo z Bielska to jednak bliżej, niż do Rzeszowa...
W Rumunii jeszcze nie byłam, więc koledzy, którzy wybierali się na tę eskapadę, nie musieli mnie długo namawiać.
Grupa była bardzo, bardzo liczna – 43 osoby plus dwóch przewodników. I to w zasadzie był jedyny minus. Chociaż właściwie pogoda nie zawsze była taka, jaką toleruję w górach, ale po kolei...
Dzień 1 i 2 – 10/11.06.
Z Katowic wyjeżdżamy o godz. 18, z Krakowa zabieramy 2 osoby, przewodnicy wsiadają w Barwinku.
Nie wiem, o której przyjechaliśmy na granicę węgiersko-rumuńską, chyba ok. 4 nad ranem. Rumunia nie jest w Układzie z Schengen, dlatego byliśmy kontrolowani, ale trwało to stosunkowo krótko.
Po przekroczeniu granicy przestawiamy zegarki, ponieważ tam jest +1 w stosunku do naszego czasu.
Przed godz. 8 przyjeżdżamy na przełęcz Neteda, stamtąd wyruszamy na szlak. Wg zapowiedzi przewodnika, ten dzień ma być lajtowy.
Góry Gutâi - Munţii Gutâi
Trasa: przełęcz Neteda (ok. 1000 m npm) – Vf. Gutâi (1443 m npm, Vf.= Vârful, czyli szczyt) – rezerwat wulkaniczny Koguci Grzebień (Creasta Cocoşului, 1428 m npm) – przełęcz Gutâi (ok. 900 m npm).
Początkowo droga była dość wygodna, ale potem okazało się, że szlak zarósł i musieliśmy uprawiać tzw. chaszczing, co stało się normą do końca naszego pobytu w rumuńskich górach. Po wyjściu z lasu naszym oczom ukazały się przepiękne widoki, bowiem doszliśmy do pierwszych skałek. A potem było jeszcze ładniej. Mniej więcej w połowie długiej grani znajduje się Vf. Gutâi, a na jej końcu imponujące skałki zwane Kogucim Grzebieniem.
W tym dniu przeszliśmy 14 km.
Autokar czekał na nas na przełęczy Gutâi. Do miejsca zakwaterowania na obrzeżach miasteczka Borşa jechaliśmy doliną Izy. Na krótko zatrzymaliśmy się w centrum. Podczas, gdy inni robili zakupy, ja wybrałam się coś pozwiedzać.
Wieczorem przewodnik zapowiedział, że w następny dzień czeka nas konkretna wyrypa.
Dzień 3 – 12.06.
Góry Rodniańskie - Munții Rodnei
Trasa: Pasul Prislop (1416 m npm) - Şaua Gârgâlâu (1907 m npm) — Vf. Gârgâlâu (2158 m npm) — Râpa Coasta Netedâ (2060 m npm) — Şaua cu Lac (2140 m npm) — Vf. Ineul (2279 m npm) - dolina Lala – Gura Lalei.
Pobudka o godz. 5.15, śniadanie o 6, wyjazd o 7.
Po przyjeździe na Prislop dzielimy się na dwie grupy: jedna idzie tylko na pierwszy szczyt – Gârgâlâu i wraca pieszo do hotelu (dł. trasy kilkanaście km)
druga (czyli moja) decyduje się na długą trasę.
Właśnie w tym dniu pogoda spłatała nam nieprzyjemnego psikusa, bo początkowo było bardzo pięknie, ale im bliżej głównego szczytu, tym było gorzej... Ale mimo wszystko to, co udało się nam wypatrzyć, bardzo się wszystkim podobało. Przede wszystkim wielkie wrażenie zrobiła mnogość różaneczników.
Góry Rodniańskie do złudzenia przypominają Tatry Zachodnie, a konkretnie Czerwone Wierchy, tylko są trochę wyższe. I odległości są masakryczne.
Przed Ineulem dopadła nas mgła i tak już było do samego szczytu. Szkoda, bo to podobno piękny punkt widokowy. Przy dobrej widoczności widać z niego m.in. masyw Suhard i Góry Kelimeńskie, Karpaty Marmaroskie, Czarnohorę, a nawet Gorgany. Cóż...
Z wierzchołka schodzimy do Doliny Lala (od nazwy potoku); położone są w niej dwa największe w Górach Rodniańskich jeziora polodowcowe - Lala Mică (1920 m npm) i Lala Mare (1815 m npm), przy którym robimy postój. Do tego miejsca szlak był - można powiedzieć – normalny. A potem przez wiele kilometrów szliśmy przez różne krzaki, co jakiś czas przechodząc to na jedną, to na drugą stronę potoku, było to dość karkołomne...
Summa summarum, po 34 km i 11,5 godzinnej wędrówce (w tym wiele postojów) doszliśmy do przysiółka Gura Lalei, gdzie miał czekać na nas autokar. Właśnie – miał... Okazało się, że ponieważ dość długo nas nie było, kierowca myślał, że pomylił miejsce zbiórki i pojechał do sąsiedniej wioski. Żeby było śmieszniej – nasz przewodnik Łukasz, który zawsze szedł przed wszystkimi, widział odjeżdżający autobus i dosłownie brakło mu trzech minut, żeby do niego dojść, a nie mógł zadzwonić, bo nie było zasięgu. Dogonił go właśnie w tej drugiej wiosce. Tak więc do hotelu przyjechaliśmy dopiero po godz. 21 i o tej porze jedliśmy kolację. Choć właściwie po drodze mieliśmy takie dołujące wizje, że z kolacji nic nie zostało, bo pierwsza grupa wszystko zjadła...
G.Gutai
https://goo.gl/photos/zjNbhBUAdJRNzJbD6
G.Rodniańskie
https://goo.gl/photos/V2ndR9uXFxtvLKHy8