Relacja: Dolomity – 12-15.08.2017 r. część I i II
: 24 sie 2017, o 14:56
Część I
Na długi sierpniowy weekend wybraliśmy się na ferraty w Dolomity. To mój czwarty wyjazd w te piękne góry.
Skład ekipy identyczny, jak w ubiegłym roku w Rax-Schneeberg: oprócz mnie – Ania, Zbyszek i już 11-letni Łukasz. W Dolomity jest bardzo daleko, dlatego musieliśmy wyjechać w piątek wieczorem.
Sobota, 12.08.
Ok godz. 7 przyjechaliśmy do Misuriny. Auto zostawiliśmy na campingu, na którym spędziłam kilka dni w 2010 r.
Grupa, w obrębie której poruszaliśmy się w tym dniu nazywa się Cadini di Misurina i stanowi część większej grupy zwanej Dolomiti di Sesto.
Nie planowaliśmy wejścia na żaden konkretny szczyt, chcieliśmy jedynie przejść bardzo widokową, łatwą ferratą Alberto Bonacossa - tak na rozprostowanie kości po całonocnej jeździe.
Z Misuriny (wys. 1757 m npm) szliśmy szlakiem nr 115 aż do schroniska Fonda Savio na wys. 2367 m npm. Ferrata zaczynała się tuż nad schroniskiem (szlak nr 117). W przewodnikach wyceniana jest jako A (miejscami B), czyli łatwo, dlatego nawet nie zakładaliśmy sprzętu.
Trasa rzeczywiście bez trudności technicznych, ale długa i męcząca pod tym względem, że trzeba było np. wchodzić na jakąś wysokość, potem teren znacznie się obniżał, a po jakimś czasie znów były podejścia.
Ale widoki piękne i było warto przejść tym szlakiem.
Słynne Tre Cime di Lavaredo z południowej strony prezentują się monumentalnie
tutaj widok na Tre Cime z północnej strony (fotka z 2010 r.) - ten widok bardziej mi się podoba
Postój zrobiliśmy na łące z widokiem na Tre Cime i schronisko Auronzo. Podczas, gdy moi towarzysze odpoczywali, ja wyskoczyłam jeszcze na niewielki pagórek w pobliżu – Monte Campedelle, 2346 m npm.
Jak widać poniżej na parkingu pod Auronzo jest miejsce dla wszystkich, nawet dla helikoptera
Do Misuriny zaczęliśmy schodzić szlakiem nr 101, który był dość stromy. Z powodu bólu kolana szło mi się źle, dlatego dalszą część drogi decyduję się przejść asfaltową drogą. Moi towarzysze idą dalej szlakiem. Jak się potem okazało, wybrałam lepiej, bo do auta przyszłam wcześniej, czekałam na nich pół godziny. Ledwo przyszli, zaczęło padać. Naprawdę mieliśmy szczęście, że dopiero teraz...
Z Misuriny jedziemy ok. 85 km do Pozza di Fassa – mamy tam zarezerowany camping. Po drodze przejeżdżamy przez duże przełęcze, na których zatrzymujemy się.
Passo Falzarego, 2117 m npm
Passo Pordoi 2239 m npm – tu robimy dłuższy postój, wychodzimy bowiem do schroniska Sass Becè na 2500 m npm, skąd jest piękny widok na Marmoladę, na której byłam w 2013 r. Niestety w tym dniu szczyt tonie w chmurach.
Z przełęczy widać też Tofana di Rozes, szczyt na którym byłam w 2012 r. Przy tej okazji muszę zrobić małe sprostowanie – w relacji z Rax-Schneeberg pisałam, że nie byłam wcześniej na ferracie o skali trudności C/D. Okazało się, że jednak byłam – właśnie na Tofana di Rozes. Tylko wtedy fakt, że jest mi trudno, zwalałam na karb zmęczenia i braku kondycji, bo dzień wcześniej zdobyłam Grossglockner.
Marmolada
Tofana di Rozes
Do Pozza di Fassa przyjeżdżamy pod wieczór. Dobrze, że rezerwowaliśmy wcześniej miejsca, bo camping jest full.
Rozkładamy namioty, robimy kolację, w międzyczasie zachodzi słońce i robi się zimno... naprawdę zimno, 4 stopnie... Czy to rzeczywiście lato i czy aby na pewno jesteśmy we Włoszech
https://goo.gl/photos/V8jHiSyUMQdr8QC3A
Niedziela, 13.08. - Antermoia – 3002 m npm
Wstajemy o 6.30, choć prawdę mówiąc nikomu nie chce się wyjść ze śpiworów ze względu na temperaturę...
Przez dwa kolejne dni będziemy poruszać się w masywie zwanym po włosku Catinaccio, po niemiecku Rosengarten.
Najwyższy szczyt to Antermoia, niemiecka nazwa – Kesselkogel. Nie wiem, jak to właściwie jest z wysokością tego szczytu, bo niektóre źródła podają 3004 m npm, inne 3002 m npm...
Początkowo planowaliśmy, że z Pozza di Fassa podjedziemy busikiem do miejscowości Gardeccia, skąd mielibyśmy bliżej. Niestety tydzień wcześniej w Dolomitach przeszła nawałnica, której skutkiem były błotno-kamienne lawiny. Szkody były ogromne, m.in. uszkodzone zostały niektóre górskie drogi.
Jedziemy więc do oddalonego o 2,5 km Vigo di Fassa, skąd wyjedziemy kolejką na Ciampedie (z wys. 1390 m npm na 2000 m npm). Dalej idziemy szlakiem nr 540. Do Gardecci przychodzimy trochę szybciej, niż pokazywały to tabliczki. Dalej idziemy szlakiem nr 546. Następny przystanek zrobimy przy schroniskach Preuss i Vajolet, na wys. 2243 m npm. Z dołu duże wrażenie robi położenie tego pierwszego – na skalnym progu, nad urwiskiem.
Zrobiło się gorąco, nie ma wiatru, szlak coraz bardziej idzie w górę, a mnie kończy się woda...
O 10.20 jesteśmy przy Preuss, mogę więc uzupełnić zapasy.
Znajdujemy sobie fajną miejscówkę, pod ogromnym głazem, który daje sporo cienia i zostajemy tam pół godziny.
Dalsza droga przebiega szlakiem nr 546, następnie nr 584. Ok. 11.40 wchodzimy na przełęcz na wys. 2600 m npm, na której jest kolejne schronisko – Passo Principe (od nazwy przełęczy, na której stoi).
Zatrzymujemy się tu parę minut, coś tam pijemy, zakładamy sprzęt ferratowy i kaski i ruszamy trasą nr 01 na ferratę Catinaccio d'Antermoia Ovest (czyli drogą zachodnią). Podobo trudność tej ferraty jest wyceniana na B, ale jest tam parę kominków i innych eksponowanych miejsc, gdzie – wydaje mi się – trudności są ciut większe. W każdym bądź razie były momenty, na których nie przypinałam się do liny, ale na innych wpinałam oba karabinki lonży (chociaż z reguły wpinam się jednym, bo wtedy idzie się szybciej).
Ostatnie kilkadziesiąt metrów to nieubezpieczona grań – co w sumie mnie dziwi, bo z obu stron jest bardzo lufiasto.
Na szczyt przychodzimy o 13.40 i spędzamy tam pół godziny. Ludzi sporo, spotkaliśmy nawet paru Polaków. Jest naprawdę pięknie! Lubię takie miejscówki, widać stąd masywy Sassolungo i Sella, Marmoladę, Alpy Otztalskie i Sztubajskie,Torri del Vajolet i wiele innych.
W dół schodzimy ferratą Catinaccio d'Antermoia Est, tj. drogą wschodnią na Passo d'Antermoia (2770 m npm) i dalej szlakiem nr 584. Po jakimś czasie rozdzielamy się – chłopaki idą do schroniska Passo Principe, Ania i ja – w dół na skróty po piargach. Spotykamy się jeszcze na chwilę gdzieś poniżej, potem nasze drogi znów się rozchodzą, bo my wstępujemy na dłużej do schroniska Vajolet, chłopaki idą do Gardecci, a stamtąd asfaltową drogą (tą zniszczoną przez lawinę) wprost na nasz camping.
My z kolei z Gardecci wracamy na Ciampedie i idziemy szlakiem 544 do Vigo di Fassa, gdzie mamy auto. Na camping docieramy po godz. 20.
To był długi, ale wspaniały dzień.
O 22.20 budzi nas dziwny dźwięk – jakaś idiotyczna, niesamowicie głośna melodyjka i życzenie dobrej nocy w kilku językach... Naprawdę ktoś tu ma duże poczucie humoru...
https://goo.gl/photos/WgfC7h9EtqYQNBGS9
Na długi sierpniowy weekend wybraliśmy się na ferraty w Dolomity. To mój czwarty wyjazd w te piękne góry.
Skład ekipy identyczny, jak w ubiegłym roku w Rax-Schneeberg: oprócz mnie – Ania, Zbyszek i już 11-letni Łukasz. W Dolomity jest bardzo daleko, dlatego musieliśmy wyjechać w piątek wieczorem.
Sobota, 12.08.
Ok godz. 7 przyjechaliśmy do Misuriny. Auto zostawiliśmy na campingu, na którym spędziłam kilka dni w 2010 r.
Grupa, w obrębie której poruszaliśmy się w tym dniu nazywa się Cadini di Misurina i stanowi część większej grupy zwanej Dolomiti di Sesto.
Nie planowaliśmy wejścia na żaden konkretny szczyt, chcieliśmy jedynie przejść bardzo widokową, łatwą ferratą Alberto Bonacossa - tak na rozprostowanie kości po całonocnej jeździe.
Z Misuriny (wys. 1757 m npm) szliśmy szlakiem nr 115 aż do schroniska Fonda Savio na wys. 2367 m npm. Ferrata zaczynała się tuż nad schroniskiem (szlak nr 117). W przewodnikach wyceniana jest jako A (miejscami B), czyli łatwo, dlatego nawet nie zakładaliśmy sprzętu.
Trasa rzeczywiście bez trudności technicznych, ale długa i męcząca pod tym względem, że trzeba było np. wchodzić na jakąś wysokość, potem teren znacznie się obniżał, a po jakimś czasie znów były podejścia.
Ale widoki piękne i było warto przejść tym szlakiem.
Słynne Tre Cime di Lavaredo z południowej strony prezentują się monumentalnie
tutaj widok na Tre Cime z północnej strony (fotka z 2010 r.) - ten widok bardziej mi się podoba
Postój zrobiliśmy na łące z widokiem na Tre Cime i schronisko Auronzo. Podczas, gdy moi towarzysze odpoczywali, ja wyskoczyłam jeszcze na niewielki pagórek w pobliżu – Monte Campedelle, 2346 m npm.
Jak widać poniżej na parkingu pod Auronzo jest miejsce dla wszystkich, nawet dla helikoptera
Do Misuriny zaczęliśmy schodzić szlakiem nr 101, który był dość stromy. Z powodu bólu kolana szło mi się źle, dlatego dalszą część drogi decyduję się przejść asfaltową drogą. Moi towarzysze idą dalej szlakiem. Jak się potem okazało, wybrałam lepiej, bo do auta przyszłam wcześniej, czekałam na nich pół godziny. Ledwo przyszli, zaczęło padać. Naprawdę mieliśmy szczęście, że dopiero teraz...
Z Misuriny jedziemy ok. 85 km do Pozza di Fassa – mamy tam zarezerowany camping. Po drodze przejeżdżamy przez duże przełęcze, na których zatrzymujemy się.
Passo Falzarego, 2117 m npm
Passo Pordoi 2239 m npm – tu robimy dłuższy postój, wychodzimy bowiem do schroniska Sass Becè na 2500 m npm, skąd jest piękny widok na Marmoladę, na której byłam w 2013 r. Niestety w tym dniu szczyt tonie w chmurach.
Z przełęczy widać też Tofana di Rozes, szczyt na którym byłam w 2012 r. Przy tej okazji muszę zrobić małe sprostowanie – w relacji z Rax-Schneeberg pisałam, że nie byłam wcześniej na ferracie o skali trudności C/D. Okazało się, że jednak byłam – właśnie na Tofana di Rozes. Tylko wtedy fakt, że jest mi trudno, zwalałam na karb zmęczenia i braku kondycji, bo dzień wcześniej zdobyłam Grossglockner.
Marmolada
Tofana di Rozes
Do Pozza di Fassa przyjeżdżamy pod wieczór. Dobrze, że rezerwowaliśmy wcześniej miejsca, bo camping jest full.
Rozkładamy namioty, robimy kolację, w międzyczasie zachodzi słońce i robi się zimno... naprawdę zimno, 4 stopnie... Czy to rzeczywiście lato i czy aby na pewno jesteśmy we Włoszech
https://goo.gl/photos/V8jHiSyUMQdr8QC3A
Niedziela, 13.08. - Antermoia – 3002 m npm
Wstajemy o 6.30, choć prawdę mówiąc nikomu nie chce się wyjść ze śpiworów ze względu na temperaturę...
Przez dwa kolejne dni będziemy poruszać się w masywie zwanym po włosku Catinaccio, po niemiecku Rosengarten.
Najwyższy szczyt to Antermoia, niemiecka nazwa – Kesselkogel. Nie wiem, jak to właściwie jest z wysokością tego szczytu, bo niektóre źródła podają 3004 m npm, inne 3002 m npm...
Początkowo planowaliśmy, że z Pozza di Fassa podjedziemy busikiem do miejscowości Gardeccia, skąd mielibyśmy bliżej. Niestety tydzień wcześniej w Dolomitach przeszła nawałnica, której skutkiem były błotno-kamienne lawiny. Szkody były ogromne, m.in. uszkodzone zostały niektóre górskie drogi.
Jedziemy więc do oddalonego o 2,5 km Vigo di Fassa, skąd wyjedziemy kolejką na Ciampedie (z wys. 1390 m npm na 2000 m npm). Dalej idziemy szlakiem nr 540. Do Gardecci przychodzimy trochę szybciej, niż pokazywały to tabliczki. Dalej idziemy szlakiem nr 546. Następny przystanek zrobimy przy schroniskach Preuss i Vajolet, na wys. 2243 m npm. Z dołu duże wrażenie robi położenie tego pierwszego – na skalnym progu, nad urwiskiem.
Zrobiło się gorąco, nie ma wiatru, szlak coraz bardziej idzie w górę, a mnie kończy się woda...
O 10.20 jesteśmy przy Preuss, mogę więc uzupełnić zapasy.
Znajdujemy sobie fajną miejscówkę, pod ogromnym głazem, który daje sporo cienia i zostajemy tam pół godziny.
Dalsza droga przebiega szlakiem nr 546, następnie nr 584. Ok. 11.40 wchodzimy na przełęcz na wys. 2600 m npm, na której jest kolejne schronisko – Passo Principe (od nazwy przełęczy, na której stoi).
Zatrzymujemy się tu parę minut, coś tam pijemy, zakładamy sprzęt ferratowy i kaski i ruszamy trasą nr 01 na ferratę Catinaccio d'Antermoia Ovest (czyli drogą zachodnią). Podobo trudność tej ferraty jest wyceniana na B, ale jest tam parę kominków i innych eksponowanych miejsc, gdzie – wydaje mi się – trudności są ciut większe. W każdym bądź razie były momenty, na których nie przypinałam się do liny, ale na innych wpinałam oba karabinki lonży (chociaż z reguły wpinam się jednym, bo wtedy idzie się szybciej).
Ostatnie kilkadziesiąt metrów to nieubezpieczona grań – co w sumie mnie dziwi, bo z obu stron jest bardzo lufiasto.
Na szczyt przychodzimy o 13.40 i spędzamy tam pół godziny. Ludzi sporo, spotkaliśmy nawet paru Polaków. Jest naprawdę pięknie! Lubię takie miejscówki, widać stąd masywy Sassolungo i Sella, Marmoladę, Alpy Otztalskie i Sztubajskie,Torri del Vajolet i wiele innych.
W dół schodzimy ferratą Catinaccio d'Antermoia Est, tj. drogą wschodnią na Passo d'Antermoia (2770 m npm) i dalej szlakiem nr 584. Po jakimś czasie rozdzielamy się – chłopaki idą do schroniska Passo Principe, Ania i ja – w dół na skróty po piargach. Spotykamy się jeszcze na chwilę gdzieś poniżej, potem nasze drogi znów się rozchodzą, bo my wstępujemy na dłużej do schroniska Vajolet, chłopaki idą do Gardecci, a stamtąd asfaltową drogą (tą zniszczoną przez lawinę) wprost na nasz camping.
My z kolei z Gardecci wracamy na Ciampedie i idziemy szlakiem 544 do Vigo di Fassa, gdzie mamy auto. Na camping docieramy po godz. 20.
To był długi, ale wspaniały dzień.
O 22.20 budzi nas dziwny dźwięk – jakaś idiotyczna, niesamowicie głośna melodyjka i życzenie dobrej nocy w kilku językach... Naprawdę ktoś tu ma duże poczucie humoru...
https://goo.gl/photos/WgfC7h9EtqYQNBGS9